Fot. Clark Street Mercantile |
Tak, dzisiaj wypełniłem dane odnośnie samej aplikacji na komputerze i próbuję ułożyć mniej więcej sobie tydzień, jakoś złapać za mordę życie i skopać tyłek czasowi, który już nie pędzi, mogę śmiało powiedzieć, że zapierdala nieprzyzwoicie.
Krótkim takim wstęp dosyć wulgarnym, za co nie będę przepraszać, bo jest to zabieg celowy. Moi znajomi doskonale wiedzą, że aby mnie skłonić do wulgaryzmów potrzeba naprawdę dobitnie mnie wyprowadzić z równowagi lub po prostu czara goryczy na daną sytuację musi tragicznie przekroczyć dopuszczalną ilość poirytowania.
Ale dosyć o sobie- chociaż to blog osobisty i dla frajdy- przejdźmy do samego zabiegu udoskonalania mojego planu dnia.
Zacząłem od tego w zasadzie, że usiadłem przed arkuszem kalkulacyjnym i stworzyłem oś czasową od 00:00 do 23:30 dokładając na drugiej osi dni tygodnia. Każda komórka pokolorowana na konkretny kolor dawała mi podgląd na to, że w tym czasie coś robię, czy jest to przemieszczanie się z pracy do domu, czy ze szkoły do domu i odwrotnie. Jedna komórka zamalowana to pół godziny wyjęte z życia na jakieś zajęcie. Kiedy teraz temu się przyglądam, to widzę, że nie jest aż tak źle, bo coś jeszcze mogę zrobić w ciągu tego tygodnia. Inna sprawa na ile ja potrafię się trzymać schematu?
Nie raz w poprzedniej jak i w aktualnej pracy już wyłamywałem się i opracowywałem własne metody rozkładania zajęć w czasie wykorzystując przede wszystkim swoją zdolność mobilną ze względu na wiek, czy telefon, który też bardzo mi pomagał. Tutaj jednak zajęcia będą odbywały się kosztem na przykład grania, co mnie bardzo odpręża po pracy, czy szkole.
Tylko może po prostu dotarło do mojej świadomości, że wystarczy mi godzina, dwie, a nie… sześć?
Kusi mnie dodać jeszcze do kalendarza, że np. w każdy piątek o tej godzinie poświęcę chwilę na czytanie książki, a w poniedziałek o 18:00 poskaczę na skakance. Skąd ten hamulec?
Nie jestem przyzwyczajony do rutyny, wciąż pisząc ten wpis nie wierzę w to za bardzo, że daję się złapać w jakieś ramy czasu, kalendarze, terminarze i inne pierdoły. Nie noszę zegarka na ręku po dziś dzień w imię zasady, że „szczęśliwi czasu nie liczą”, nie wisi nawet na ścianie, a gdy już faktycznie coś mam umówione na konkretną godzinę to ustawiam jako budzik w telefonie.
Sama synchronizacja jest załatwiona z góry za mnie, bo MS i Google i Android, a w zasadzie ludzie się tym zajmujący za pomocą algorytmów mnie lub bardziej skomplikowanych połączyli kilka programów, aplikacji i stron w jedno. Pytanie, czy będę umiał wykorzystać ich potencjał?
Więc nie zwlekając dłużej biorę się za układanie i synchronizację. Trzymajcie kciuki!